Jürgen Habermas, ostatni Europejczyk

Jürgen Habermas ma już tego po dziurki w nosie. Dlatego ostatnimi czasy chwyta się każdego sposobu, aby zwrócić uwagę opinii publicznej na coś, co nazywa upadkiem idei europejskiej. Filozof wciąż liczy, że uda mu się ocalić Europę – obronić ją przed nieudolnymi politykami i złowrogimi siłami rynku.

Opublikowano w dniu 2 grudnia 2011 o 15:31

Jürgen Habermas jest wkurzony. Naprawdę wkurzony. Ba, można powiedzieć, że jest wściekły – bo bierze to wszystko do siebie. Myśliciel wali pięścią w stół i krzyczy: „Basta!”. Nie chce bowiem dopuścić, by Europa wylądowała na śmietniku historii.

„Przemawiam dziś jako obywatel”, tłumaczy. „Proszę mi wierzyć, wolałbym teraz siedzieć w domu za biurkiem. Tu ważą się jednak zbyt istotne kwestie. Wszyscy muszą wreszcie zrozumieć, że nadszedł moment, kiedy trzeba podjąć fundamentalne decyzje. Dlatego tak bardzo zaangażowałem się w tę debatę. Prace nad projektem europejskim nie mogą być kontynuowane w wąskim gronie elit”. Basta! Europa to projekt Habermasa i jego pokolenia. Nic zatem dziwnego, że dziarski osiemdziesięciodwulatek podnosi taki raban.

Filozof przyjechał do Paryża na zaproszenie tamtejszego Instytutu Goethego. W trakcie debaty z jego ust padają mądre stwierdzenia w rodzaju: „W warunkach obecnego kryzysu dochodzi do zderzenia imperatywów funkcjonalnych i systemowych”, przez co rozumie zadłużenie państw i presję rynków. Innym razem, gdy mowa o dyktacie UE i o tym, że Grecja traci suwerenność, potrząsa głową z niedowierzaniem i wzdycha: „To przecież niedopuszczalne. Tak dalej być nie może”.

Wyprani z przekonań

Ale chwilę później znów wzbiera w nim złość: „Gardzę partiami politycznymi. Już od dłuższego czasu nasi politycy nie mają absolutnie żadnych ambicji – poza tym, by utrzymać się na stanowisku przez kolejną kadencję. Ich działania są pozbawione substancji, oni sami zaś wydają się wyprani z przekonań”. Jak widać, jedną z cech obecnego kryzysu jest to, że filozofia zniża się czasem do poziomu zbliżonego do knajpianych dyskusji przy piwie.

Newsletter w języku polskim

Habermas chce, by jego przesłanie poszło w świat. Dlatego przyjechał do Paryża, dlatego napisał właśnie książkę (choć sam woli ją nazywać „broszurką”), którą poważany tygodnik Die Zeit porównał natychmiast z traktatem z 1795 r. Immanuela Kanta „O wiecznym pokoju”. Pytanie tylko, czy filozof rzeczywiście ma odpowiedź na to, w jakim kierunku powinny pójść demokracja i kapitalizm.

Cichy zamach stanu

Książka Habermasa nosi tytuł „Zur Verfassung Europas” (O konstytucji Europy). W gruncie rzeczy jest to długi esej, w którym autor ukazuje, jak pod naporem kryzysu i chaosu na rynkach zmienił się charakter naszej demokracji. Zdaniem myśliciela władza wymknęła się z rąk obywateli i została przejęta przez gremia takie jak Rada Europejska, które nie posiadają należytej legitymacji demokratycznej. Innymi słowy, w Europie dokonał się cichy zamach stanu będący dziełem technokratów.

Habermas określa system ustanowiony w trakcie kryzysu przez Merkel i Sarkozy’ego mianem „postdemokracji”. Pod jej rządami Parlament Europejski został pozbawiony wszelkich wpływów, a Komisja znalazła się w „dziwnym stanie zawieszenia” i nie ponosi odpowiedzialności za swoje czyny. Co najważniejsze jednak, filozof zżyma się na Radę Europejską, która na mocy traktatu lizbońskiego zyskała centralną pozycję w strukturach Wspólnoty. Jego zdaniem ten „organ rządowy, który podejmuje decyzje polityczne, choć nie ma ku temu uprawnień”, to „anomalia”.

W tym miejscu należy podkreślić, że Habermas nie jest malkontentem, pesymistą ani czarnowidzem. Wręcz przeciwnie, to niezłomny optymista, co w Niemczech jest rzadkim zjawiskiem.

On wierzy głęboko w rozsądek ludu oraz starą, uporządkowaną demokrację. Jest także przekonany, że sfera publiczna istnieje po to, by zmieniać świat na lepsze.

Europa na rozstajach

Fakt ten tłumaczy, dlaczego z takim zadowoleniem spogląda na swych słuchaczy przybyłych na spotkanie w Paryżu w połowie listopada. O ile bowiem członkowie ruchu „Okupuj Wall Street" wzbraniają się przed sformułowaniem choćby jednego postulatu, o tyle Habermas bez oporów i precyzyjnie tłumaczy, dlaczego jego zdaniem Europa to projekt cywilizacyjny, który pod żadnym pozorem nie może zakończyć się klęską, i dlaczego w celu pojednania demokracji i kapitalizmu konieczna jest „globalna wspólnota”.

Choć zarazem trzeba przyznać, że przywódcy rewolucji transmitowanej na żywo w Internecie oraz filozof dzielący się swymi przemyśleniami na papierze aż tak bardzo się od siebie nie różnią. Tak naprawdę to tylko kwestia podziału pracy – wykonywanej analogowo lub cyfrowo, za pomocą słów lub w działaniu.

W trakcie rozmowy przy kieliszku białego wina, już po zakończeniu debaty na podium, Habermas opowiada, jak po 2008 r. zrozumiał, że „proces rozszerzenia, integracji i demokratyzacji nie postępuje automatycznie, sam z siebie, lecz że można go odwrócić. Po raz pierwszy w historii UE jesteśmy świadkami demontażu demokracji. Wcześniej nie przyszłoby mi nawet na myśl, że coś takiego jest możliwe. Znaleźliśmy się jednak na rozstaju dróg”.

„Elita polityczna nie ma interesu w tym, by tłumaczyć obywatelom, że najważniejsze decyzje są obecnie podejmowane w Strasburgu. Obawia się ona jedynie utraty władzy”. Aby zrozumieć, dlaczego Habermas traktuje tematykę europejską tak osobiście, trzeba sięgnąć do historii. Ważną rolę odgrywa tu przeciwstawienie niegdysiejszych złych Niemiec dobrej Europie jutra, jak również proces przekształcania się przeszłości w przyszłość. Kontynent, który niegdyś był rozdarty winą jednych, a krzywdą drugich, dziś dzielą długi.

Istnieje inna, alternatywna droga

W tej sytuacji Habermas proponuje następujące rozwiązanie: „Obywatele państw narodowych, którzy jak dotąd musieli godzić się na nowy, transgraniczny podział obciążeń finansowych, jako obywatele Europy mogliby wywrzeć demokratycznie wpływ na rządzących, działających obecnie w konstytucyjnej szarej strefie”.

Oto właśnie główna myśl Habermasa, a jednocześnie brakujący element układanki w dotychczasowych rozważaniach na temat Europy. Niemieckiemu filozofowi udało się wykazać na to, co jest w obecnej konstrukcji UE nie tak. Jego zdaniem nie jest ona ani związkiem państw, ani państwem związkowym, lecz czymś zupełnie nowym – wspólnotą prawną utworzoną w wyniku porozumienia narodów europejskich z obywatelami Europy, stworzoną zatem niejako przez nas samych, w podwójnej formie, z pominięciem rządów. Takie postawienie sprawy pozbawia co prawda Merkel i Sarkozy’ego podstaw władzy, ale Habermas i tak do niczego innego nigdy nie dążył.

Filozof pociesza, że istnieje inna, alternatywna droga wobec postępującego przesunięcia się ośrodka władzy, które dokonuje się na naszych oczach. W tym celu jednak media muszą pomóc obywatelom, by ci zrozumieli, w jak ogromnym stopniu Unia Europejska wpływa na ich życie. Politycy z pewnością zdają sobie sprawę, pod jaką presją by się znaleźli, gdyby Europa się rozpadła. Dlatego należy doprowadzić do demokratyzacji UE.

„Jeśli projekt europejski upadnie”, przestrzega Habermas, „pojawi się pytanie, jak wiele trzeba będzie czasu, aby odzyskać status quo. Przypomnijmy sobie rewolucję niemiecką z 1848 r., po jej klęsce potrzeba było stu lat, aby doprowadzić do tego samego poziomu demokracji”.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat