Nasz czas dobiega końca

Jeszcze w minionym tygodniu rząd w Madrycie myślał, że przyjdzie mu czekać na pomoc w rozwiązaniu kryzysu bankowego do wyborów w Grecji. Ale panika szerzy się niczym pożar, a prostych rozwiązań brak.

Opublikowano w dniu 6 czerwca 2012 o 15:38

Polityczny klimat wokół euro zmienił się niepostrzeżenie w czasie ostatnich kilku dni. Od konsensusu, w myśl którego będąca w oku cyklonu Hiszpania, nie mogła się spodziewać żadnych decyzji przed 17 czerwca, czyli datą powtórnych wyborów w Grecji (po pierwszych nieudanych), przeszliśmy do przekonania, że trzeba coś zrobić – cokolwiek – byle jeszcze przed tą datą. Czy to przejaw paniki, czy zwykła przezorność?

Najbardziej ewidentnym przykładem tego nowego podejścia była telekonferencja, którą odbyli ministrowie finansów krajów z grupy G-7. Było to wydarzenie dość niezwykłe, jedno z tych, które dotychczas zawsze poprzedzały uzgodnienie wspólnych działań, dotyczących wielkich banków. A to mogłoby nastąpić właśnie dziś, w dniu, w którym zbiera się Rada Prezesów Europejskiego Banku Centralnego, z czym wiążą wielkie nadzieje wszyscy ci, którzy żądają podjęcia konkretnych działań w obronie wspólnej waluty.

Jeśli chodzi o Hiszpanię, zbiegają się tu dwie tendencje, z jednej strony absolutny i wciąż rosnący brak zaufania rynków co do możliwości spłacenia przez ten kraj długu publicznego (państwowego) i długów prywatnych (zaciągniętych w bankach), a z drugiej przekonanie, że strefa euro – na użytek niniejszego wywodu można przyjąć, że strefa euro oznacza same Niemcy – jest gotowa podjąć działania w celu uniknięcia katastrofy, jaką byłoby staczanie się Hiszpanii po równi pochyłej. Notowania giełdowe i kursy walut tańczą ostatnio od rana do wieczora, w rytm pogłosek, które przechylają szalę w jedną bądź w drugą stronę.

Pętla na szyję

Trzeba uporządkować elementy układanki. Luis de Guindos, hiszpański minister finansów, dąży do tego, by banki mogły korzystać z europejskich funduszy pomocowych, bez konieczności angażowania w ten proces całego państwa. To ostatnie rozwiązanie oznaczałoby bowiem polityczny koniec rządu Mariano Rajoya i ogromne wyrzeczenia ze strony obywateli, którzy musieliby się podporządkować dyktatowi wierzycieli.

Newsletter w języku polskim

Interwencja oznaczałaby, przede wszystkim, że kraj zostałby wypchnięty poza rynek. Jedynym źródłem finansowania każdego nowego przedsięwzięcia bądź spłaty kolejnej raty należności, byłby europejski fundusz ratunkowy, który dyktowałby, bez możliwości negocjacji, wszystkie decyzje gospodarcze rządu.

Rząd miałby związane ręce i nogi. Głównymi udziałowcami tego funduszu są państwa, gdzie mieszczą się siedziby banków, którym banki hiszpańskie i całe państwo winni są olbrzymie sumy. Tak, jak to się dzieje obecnie w Grecji, ratunek – jeden z największych eufemizmów na określenie kryzysu – byłby praktycznie równoznaczny z założeniem pętli na szyję.

Wiadomo już, że w Atenach nikt nie widział ani jednego euro z rzekomych funduszy pomocowych, ponieważ te kwoty praktycznie w całości idą bezpośrednio na spłacenie wierzycieli, w tym przypadku, Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Europejskiego Banku Centralnego i Komisji Europejskiej.

„Faceci w czerni tu nie przyjdą”

Natomiast z punktu widzenia wierzycieli sprawy wyglądają zupełnie inaczej. Zgoda na częściowy ratunek, który dotyczyłby jedynie banków mających problemy, mogłaby być pierwszym krokiem prowadzącym do dwustronnych negocjacji dotyczących długów tych instytucji z ich wierzycielami. W tej sytuacji nie byłoby możliwości zagwarantowania spłaty z tą samą pewnością, jak wtedy, gdy trzyma się w szachu całe państwo korzystające z pomocy.

Jeśli wierzyć temu, co daje do zrozumienia rząd hiszpański i temu, co mówią publicznie przywódcy z Berlina, Niemcy już teraz pomagają Hiszpanii. Z drugiej strony, z tego, co pisze międzynarodowa prasa i unijni korespondenci, wynika, że Angela Merkel i jej minister Wolfgang Schäuble są najbardziej zainteresowani tym, by Madryt przyjął cały pakiet pomocowy, a oznaczałoby to interwencję zagraniczną ze wszystkimi konsekwencjami. Obama, Hollande i Barroso również są wśród tych, którzy oczekują od Berlina wykonania jakiegoś gestu.

Wczoraj Cristóbal Montoro, minister ds. budżetu, dokonał, we właściwy sobie, dowcipny sposób, najlepszego podsumowania sytuacji, w jakiej znalazł się rząd Hiszpanii. „Faceci w czerni tu nie przyjdą”, w tej zabawnej formie dał do zrozumienia, że państwo odrzuca możliwość interwencji. Jednak musiał również przyznać, że aby uzdrowić system bankowy, potrzebne są pieniądze, a „problem polega na tym, skąd je wziąć”.

To ostatnie zdanie Montoro prawdopodobnie pomoże wszystkim zrozumieć ową zmianę klimatu, o której wspominaliśmy na początku. Hiszpania prawie nie ma dostępu do rynków i bez pomocy Europejskiego Banku Centralnego i strefy euro nie będzie w stanie wytrzymać długo.

Z Polski

Strach padł na Europę

„Madryt zaciska zęby i broni się przed ‘pakietem pomocowym’”, pisze Tygodnik Powszechny i dodaje, że Irlandczycy, którzy już z zagranicznej pomocy korzystają, w niedawnym referendum poparli pakt fiskalny ze strachu „przed osamotnieniem, przed przyszłością”.

Hiszpanię i Irlandię łączy strach. Strach jest w ogóle dominującym uczuciem w Europie. Siedzi gdzieś między żołądkiem a sercem, i co jakiś czas paraliżuje oddech. Czują go Grecy, Hiszpanie, Brytyjczycy, Polacy też. Nawet Niemcy, których ciężar odpowiedzialności za wyciąganie z kryzysu całej Europy pozbawił podobno genu radości.

Irlandczycy, pisze dalej Tygodnik, zaciskają pasa od czterech lat i choć mają już dość cięć i oszczędności, to innej drogi wyjścia z kryzysu nie widzą. Tymczasem premier Hiszpanii Mariano Rajoy

uparcie powtarza, że Madryt nie potrzebuje międzynarodowej pomocy, desperacko walcząc o zachowanie wiarygodności kraju, jednak te zapewnienia brzmią coraz mniej przekonująco.

Nawet jeśli hiszpańskiemu rządowi uda się uratować Bankię, to skąd weźmie „nawet 100 mld euro” na ratowanie całego systemu bankowego, pyta katolicki tygodnik, podkreślając, że

strach przed tym, co się stanie z Hiszpanią, wyszedł już poza jej granice – w końcu jej gospodarka jest niemal dwa razy większa niż grecka, portugalska i irlandzka razem wzięte.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat