Pewnego dnia to wszystko może być twoje. David Cameron podczas spotkania z Angelą Merkel w Berlinie, 21 kwietnia 2010

Cameron: człowiek, który pokocha Europę

Dzięki koalicji z Liberalnymi Demokratami nowy brytyjski premier nie jest już zakładnikiem eurosceptycznych elementów w swojej własnej partii. To daje mu szansę wykorzystania obecnych podziałów w Unii i uczynienia z Wielkiej Brytanii przewodniej siły w Europie.

Opublikowano w dniu 27 maja 2010 o 15:28
Pewnego dnia to wszystko może być twoje. David Cameron podczas spotkania z Angelą Merkel w Berlinie, 21 kwietnia 2010

Oto zagwozdka. Tony Blair obiecał, że będzie najbardziej proeuropejskim premierem od czasów Edwarda Heatha. Zostawił Wielką Brytanię zmarginalizowaną i niecieszącą się zbytnim zaufaniem w UE. (W wyniku wojny w Zatoce; prób podzielenia Europy na nową i starą na modłę rumsfeldowską; cynicznych kłamstw na temat francuskiej polityki w sprawie Iraku).

David Cameron jest przywódcą najbardziej eurosceptycznej ze wszystkich dużych partii, jakie były reprezentowane w brytyjskim parlamencie, od kiedy Wielka Brytania wstąpiła do Unii. Mógłby stać się premierem, który pogodzi Brytyjczyków z Europą i pozwoli Wielkiej Brytanii po raz pierwszy zdobyć na trwale przewodnią rolę w Brukseli. Mógłby, ale nie oznacza to, że tego dokona.

W europejskiej i brytyjskiej grze politycznej Cameron wylosował dość ciekawą kartę. Miesiąc temu wielu ludzi przewidywało, że jego konserwatywny gabinet będzie starał się robić jak najmniej w wymiarze europejskim, ale że – naciskany przez nową, zajadle eurosceptyczną partię w parlamencie – zostanie wmanewrowany w serię bolesnych sporów z unijnymi partnerami.

Koalicja ze zbieraniną głównie wschodnioeuropejskich dziwaków

Dzisiaj Cameron jest liderem koalicji rządowej utworzonej z niezwykle Wspólnocie przychylnymi Liberalnymi Demokratami. Jego wicepremier, Nick Clegg, jest byłym urzędnikiem Komisji Europejskiej i eurodeputowanym. W swą pierwszą oficjalną podróż nowy szef brytyjskiego gabinetu wybrał się do Europy, gdzie prezydent Nicolas Sarkozy schlebiał mu, a kanclerz Angela Merkel mówiła do niego na „ty” i per „David” (choć jeszcze nie „Dave”).

Newsletter w języku polskim

Cameron powiedział, że Wielka Brytania nie wejdzie na niepewny pokład euro, kiedy próbuje się on oprzeć najwyższej w swej historii fali kryzysu. Nic w tym zaskakującego. Potem jednak dodał, że istnienie silnej i odnoszącej sukcesy wspólnej waluty leży w brytyjskim interesie. Hurra, powiedziało na to wielu Europejczyków. Słowa te były upragnionym odejściem od tradycyjnej brytyjskiej postawy wobec wszelkich nowinek, jakie dotarły do Zjednoczonego Królestwa z Kontynentu w ciągu ostatnich sześćdziesięciu lat, wszystko jedno, czy była to Europejska Wspólnota Węgla i Stali, czy Puchar Ligi Mistrzów. „Na razie nie przystąpimy do was. Tymczasem ufamy i mamy nadzieję, że wam się nie uda”.

Odnosi się wrażenie, że Cameron czuje się bardziej komfortowo jako przywódca koalicji z liberałami, niż czułby się jako premier większościowego gabinetu torysów. Obecna sytuacja daje mu pole manewru. Odpowiada również jego pojednawczej naturze. Zwłaszcza może tak być w odniesieniu do spraw europejskich. Jego nastawiona na modernizację i umiarkowanie strategia, gdy był liderem opozycji, polegała na porzuceniu większości dogmatów thatcherystowskich przy jednoczesnym twierdzeniu, że wobec UE jest się bardziej thacherystowskim niż sama Thatcher. W Parlamencie Europejskim Cameron wyprowadził torysów z mainstreamowej, lekko federalistycznej Europejskiej Partii Ludowej (do której należą partie Sarkozy’ego i Merkel) i wszedł w koalicję ze zbieraniną głównie wschodnioeuropejskich dziwaków.

Nowa strategia wobec Europy

Teraz koalicja z Liberalnymi Demokratami daje Cameronowi szansę na zbudowanie nowej, pragmatycznej i nakierowanej na współpracę, brytyjskiej strategii wobec Europy, cokolwiek mogą o tym myśleć ci w Partii Konserwatywnej, na których Europa działa jak płachta na byka. Program wyborczy torysów mówił o ograniczeniu władzy Brukseli i chęci przekształcenia ponadnarodowej Unii w „stowarzyszenie państw”. Ton porozumienia koalicyjnego torysów i liberałów jest, a to nie lada sztuka, jednocześnie euroentuzjastyczny i eurosceptyczny, ale nie wspomniano w nim nic o ograniczeniu kompetencji Brukseli. Sugerowano wręcz, że nowe unijne przepisy na temat wspólnej polityki karnej mogą być w brytyjskim interesie.

Los sprawił, że premierowi Cameronowi znowu poszła karta. W wyniku kryzysu finansowego polityka europejska jest dzisiaj w stanie fermentu. Lub też, jeżeli wolicie, bałaganu. Niemcy, zdaje się, rozstały się ze swoim dogmatem o federalistycznej Europie, pragną jednak zmienić traktat tak, by Unia miała możliwość kontrolowania finansów państw członkowskich.

Ku nowej formie skromnego, lecz skutecznego europragmatyzmu

Relacje Niemiec z Francją stały się napięte. Włochy pod rządami Silvia Berlusconiego nie mają wiele do powiedzenia. Hiszpania walczy o przetrwanie. Belgia się rozpada. Nowa, potraktatowa administracja unijna w Brukseli nic nie osiągnęła, między innymi dlatego, że na czołowym stanowiskach siedzą ludzie niekompetentni. Dlaczego jednak są tak niekompetentni? Kiedy przyszło co do czego, większość europejskich stolic wolała, żeby w stanowiska w Brukseli objęli nieudacznicy.

Cameronizm połączony z cleggizmem może okazać się zaskakująco bliski sarkozyizmowi i merkelizmowi w poszukiwaniu nowej formy skromnego, lecz skutecznego europragmatyzmu. W najbliższych latach nie zabraknie okazji do sporów pomiędzy Wielką Brytanią i resztą Europy, takich jak brytyjski rabat budżetowy czy przyszłość „Wspólnej Polityki Rolnej”. Jednak równie wielką szansę daje Cameronowi, Cleggowi, a nawet eurosceptycznemu Williamowi Hague’owi słabość przywództwa Brukseli i napięcia pomiędzy Berlinem i Paryżem.

Kryzys gospodarczy

Jak eurosceptycy mogą uratować euro

Dawna gwiazda torysów za czasów zdecydowanie eurosceptycznego rządu Margaret Thatcher, konserwatywny deputowany John Redwood, nazwany kiedyś „Pol Potem prywatyzacji”, pisze na łamach dziennika The Times, że Wielka Brytania powinna wspomóc wspólną walutę. Czyśmy się nie przesłyszeli? „Nie powinno się marnować dobrego kryzysu”, pisze Redwood, jeżeli „może on dać Wielkiej Brytanii szansę na odzyskanie części wpływów w zamian za to, iż pozwoli ona krajom strefy euro stworzyć lepiej zarządzaną unię walutową”. I przygląda się przykładowi funta szterlinga. „Londyn i znaczna część południowego wschodu to obszary silnej, konkurencyjnej gospodarki, ale Liverpool czy walijskie doliny nie są w stanie obniżyć cen, by zyskać na konkurencyjności. Zamiast tego rząd centralny wysyła znaczne kwoty w części kraju o wyższym bezrobociu i niższych dochodach, aby unia walutowa była znośna. Wszyscy się godzimy, że jest to cena za przynależność do obszaru wspólnej waluty”.

Redwood pisze, że działające z powodzeniem euro jest ważne dla Wielkiej Brytanii i dlatego Grecja potrzebuje większej dyscypliny, ale też „Niemcy muszą wziąć na siebie większą odpowiedzialność za finansowanie innych części unii walutowej”. Wielka Brytania powinna zatem pomóc członkom strefy euro w opracowaniu większej stabilności budżetowej. „Moglibyśmy zażądać zwrotu części naszej niezależności – a konkretnie: w dziedzinach polityki społecznej i zatrudnienia – w zamian za zgodę na stworzenie gospodarczego rządu eurolandu”.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat