Aktualności Instytucje europejskie

Technokraci i sceptycy

Aby tchnąć życie w europejski projekt, Herman Van Rompuy i Mario Monti proponują zwołanie nadzwyczajnego szczytu. Ale w czasie, gdy Unii coraz bardziej doskwiera brak demokratycznej legitymizacji pomysł ten spotyka się z krytyką. Tym bardziej, że - jak zauważa hiszpański politolog - wspomniani przywódcy nie zostali wybrani na swoje stanowiska ani nie są specjalnie lubiani.

Opublikowano w dniu 12 września 2012 o 11:46

Mario Monti, premier włoskiego rządu i Herman Van Rompuy, przewodniczący Rady Unii Europejskiej, zgłosili w sobotę propozycję zwołania nadzwyczajnego szczytu w Rzymie, aby porozmawiać o przyszłości idei Europy i jednocześnie zahamować rozwój populizmu i eurosceptycyzmu. Sprawa jest szczególnie ważna teraz, gdy populistyczne partie różnego autoramentu nie tylko rosną w siłę, ale przede wszystkim coraz bardziej narzucają kierunek debaty publicznej, a swoim znakiem firmowym czynią sprzeciw wobec integracji europejskiej w imię narodu i jego suwerenności. Tyle że ta inicjatywa wyszła od dwóch przywódców o słabej legitymizacji demokratycznej i może się okazać chybiona, jeśli w jednakowy sposób potraktuje różne odmiany populizmu i uzasadnioną krytykę podejmowanych obecnie przez Unię Europejską działań.

Gdyby sprawa nie była tak poważna, zakrawałaby na ironię. Jedyni liderzy, którzy zasiadają w Radzie Unii Europejskiej, choć nie zostali wybrani w wyborach powszechnych, proponują spotkanie na szczycie, aby wyprowadzić opinię publiczną i obywateli z błędu, jakim jest eurosceptycyzm. Robią to poprzez swój udział w ekskluzywnymForo Ambrosetti, podczas którego co roku w luksusowym hotelu nad jeziorem Como spotykają się wybrani politycy i przedsiębiorcy włoscy i zagraniczni.

Dziękujemy za jeszcze jeden szczyt

Impreza, organizowana na podobieństwo konferencji w Davos, gromadzi polityczne i biznesowe elity, aby dyskutować o przyszłości świata tam, gdzie nie przeszkadzają im zwykli ludzie. Tymczasem jedyne, co proponują Monti i Van Rompuy to… kolejne nadzwyczajne spotkanie na szczycie! W chwili gdy Europa choruje na ich nadmiar, jest wyczerpana konferencjami na najwyższym szczeblu, które przynoszą mizerne rezultaty, proponowanie kolejnego spotkania, aby zrobić wrażenie na opinii publicznej, dowodzi jedynie istnienia przepaści między tymi niewybranymi liderami a większością obywateli.

Van Rompuy i Monti reprezentują dwie odmiany technokratycznej Europy, od której wielu obywateli, nie tylko populiści, chętnie by odeszło. Van Rompuy został mianowany przez zaskoczenie, niemal po kryjomu, podczas nieformalnej kolacji szefów rządów, którzy poszukiwali mało wyrazistego kandydata na stanowisko już ze swej natury pozbawione wszelkiej możliwości odegrania jakiejkolwiek roli w wewnętrznym procesie politycznym, a tym bardziej nawiązania bezpośredniego kontaktu z obywatelami.

Newsletter w języku polskim

Skupia ono wszystkie sprzeczności pokręconej instytucjonalnej struktury, uruchomionej przez traktat z Lizbony oraz dążenia państw członkowskich do wyeliminowania jakiejkolwiek charyzmatycznej postaci, która mogłaby stanowić dla nich przeciwwagę. Monti natomiast reprezentuje nową wersję technokratycznego rządu, który nagina aż do granic możliwości normalne mechanizmy polityczne w krajach członkowskich, by zastąpić polityków wybieralnych, kiedy ci nie są w stanie zapewnić rządowi wiarygodności i przeprowadzać reformy i cięcia budżetowe w czasie i formie wskazanej przez europejskie ośrodki decyzyjne – Brukselę, Frankfurt (gdzie mieści się siedziba Europejskiego Banku Centralnego) i Berlin.

Ostatni Mohikanie

Kryzys wspólnej waluty stawia pod znakiem zapytania sześćdziesięcioletnią metodę Monneta, polegającą na systematycznym, dyskretnym pogłębianiu integracji, poprzez drobne kroczki, które sprawią, że w pewnym momencie scedowanie suwerenności stanie się nieuniknione. Kwestionuje też coś więcej niż samą metodę, kwestionuje także prawo niektórych polityków do podejmowania decyzji o ogromnym znaczeniu dla obywateli bez poddawania się weryfikacji przy urnach. Monti i Van Rompuy, obaj urodzeni w latach czterdziestych, nie reprezentują przyszłości, ale są ostatnimi przedstawicielami tej grupy, która chciała rządzić dla dobra Europejczyków w imię pokoju, nie zdając sobie sprawy z potrzeby demokratycznego uwierzytelnienia ich zamierzeń.

Trzeba przyznać, że obydwaj przynajmniej w jednym mają rację – ważne jest, by rozmawiać o polityce i bronić projektu integracyjnego nie tylko przed zawirowaniami na rynkach, ale także przed rozczarowaniem obywateli. Trudno jednak oczekiwać, że to oni wypełnią treścią lukę powstałą przez brak legitymizacji, która umożliwia szerzenie się populizmu. Ich inicjatywa może się okazać szczególnie szkodliwa, jeśli zajmując tak słabo ugruntowaną pozycję, będą próbowali zwalczać w pełni demokratyczne działania polityczne.

Sceptycyzm, do niedawna wróg numer jeden zwolenników zjednoczonej Europy, okazał się być istotnym elementem europejskiego dyskursu. Gdyby w minionych dziesięcioleciach poświęcono mu więcej uwagi w fundamentalnych debatach, kto wie, być może udałoby się uniknąć niektórych błędów unijnego projektu i zaoszczędzilibyśmy sobie dzisiejszych turbulencji? Zamiast więc atakować populistów i eurosceptyków, ci, którzy podejmują decyzje w Unii Europejskiej, powinni zadbać o to, by wytrącić im broń z ręki poprzez zdemokratyzowanie się. Na dłuższą metę nie jest dobrym pomysłem, abyśmy my, demokraci, byli zmuszeni dokonywać wyboru między wybieralnymi populistami a technokratycznymi eurofilami.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat