Aktualności Integracja europejska

SimEurope to nie zabawka

Unijni przywódcy i rządy państw członkowskich gorączkowo projektują przyszłość UE. Jednak fantazje, z gatunku „więcej Europy”, nie biorą pod uwagę jednego podstawowego faktu, realnego kryzysu strefy euro mianowicie, pisze Charlemagne w The Economist.

Opublikowano w dniu 24 września 2012 o 11:42

Każdy, kto kiedykolwiek grał w komputerowe gry symulacyjne typu „SimCity” lub „The Sims” – albo obserwował swoje dzieci przy grze – wie, jak potrafią być wciągające. Gracz spędza długie godziny, tworząc skomplikowany sztuczny świat, czy to dom, czy całe miasto, projektując postaci mówiące wymyślonym językiem zwanym Simlish, kontrolując ich zachowania i czasami sprowadzając na nich nieszczęście. Dzisiaj podobna mania – nazwijmy ją grą w „SimEuropę” – zaczyna ogarniać Brukselę.

Ministrowie spraw zagranicznych Niemiec i Polski, Guido Westerwelle i Radek Sikorski, spędzili w tym roku wiele godzin w odosobnieniu z dziewięcioma innymi osobami (głównie mężczyznami), bawiąc się w fantazjowanie. W tym tygodniu ujawnili wyniki pracy swej grupy zainteresowań, znanej oficjalnie jako Grupa Refleksyjna ds. Przyszłości UE. W wymyślonym przez nich świecie mamy wybieralnego europejskiego prezydenta, silniejszego europejskiego ministra spraw zagranicznych, europejską straż graniczną i być może nawet europejską armię. Brytyjczycy, którzy zawsze psują zabawę, nie zostali zaproszeni.

Zaledwie kilka dni wcześniej przewodniczący Komisji Europejskiej José Manuel Barroso wygłosił swe doroczne przemówienie o „stanie Unii”, wspominając w nim o przyszłej „federacji państw narodowych”, którą to wizję powtórzył następnie w niezliczonych wypowiedziach prasowych. Barroso wskrzesił w ten sposób termin wymyślony przez jego poprzednika, Jacquesa Delorsa, nie wyjaśniając jednak, jak rozumie jego znaczenie. Stwierdził jedynie, że konkretne propozycje przedstawi do 2014 r.

Modne fantazje

Tymi słowami przewodniczący Barroso odcina się od trzech innych unijnych „prezydentów” – szefa Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya, prezesa Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghiego i szefa grupy ministrów finansów strefy euro Jean-Claude’a Junckera – którzy wspólnie planują „autentyczną” unię gospodarczą i monetarną. Przedstawiwszy w czerwcu podstawowe założenia („building blocks”) planu, teraz przewodniczący Van Rompuy wyprodukował „listę spraw do załatwienia” („issues paper”), gdzie proponuje się między innymi centralny budżet dla strefy euro. Wstępny raport na ten temat ma być przedstawiony na październikowym szczycie unijnym, a ostateczna wersja powinna być gotowa w grudniu.

Newsletter w języku polskim

Pod wieloma względami to kanclerz Niemiec Angela Merkel zapoczątkowała tę modę na fantazjowanie wzywając do „unii politycznej” (w tym do przyznania większych uprawnień wadliwie skonstruowanemu Parlamentowi Europejskiemu). Wszystkie te idee tkwią korzeniami w starej śpiewce: „więcej Europy”. Chodzi o to, by uniknąć kataklizmu wojny lub dominacji jednego państwa poprzez ściślejszą unię, jednak bez wyrzekania się interesów narodowych. Każdy poziom integracji staje się bardziej skomplikowany w miarę pogłębiania się problemów. Gracze muszą nie tylko wynegocjować nowe uprawnienia, ale także sprzedać nowy traktat niechętnym społeczeństwom.

W SimEuropie ludzie są sztuczni, podzieleni na dobrych Europejczyków i złych nacjonalistów i populistów. Złych można pokonać poprzez „więcej Europy”. W realnym świecie sytuacja jest jednak nieco bardziej złożona. Rośnie sceptycyzm wobec projektu europejskiego. Według niedawnych sondaży połowa Niemców sądzi, że lepiej żyłoby im się bez euro, a wielu chętnie pozbyłoby się samej Unii. We Francji większość tych, którzy głosowali za traktatem z Maastricht, nie zamierza ponownie głosować na tak. Z drugiej strony w Hiszpanii większość społeczeństwa chce pogłębienia integracji strefy euro.

Powrót na ziemię

Wprowadzając w życie wymyśloną walutę, europejscy przywódcy wywołali realny kryzys, z którym teraz muszą sobie radzić. Politycy przynajmniej rozmawiają już o tym, co trzeba. Jednak problem polega na tym, że wiele z ogłoszonych ostatnio pomysłów zaciemnia odpowiedź na podstawowe pytania, zamiast ją wyjaśniać. Ministrów spraw zagranicznych może pociągać perspektywa zabawy w wojsko, jednak powstanie europejskiej armii nie jest z pewnością kluczowe w kontekście walki z kryzysem gospodarczym. Podobnie federacja państw narodowych przewodniczącego Barroso mija się z celem. Szef Komisji podnosi sztandar federalizmu, który nieuchronnie wzbudza kontrowersje, nie mówiąc, jak pogodzić głębszą integrację z pozostałościami państwa narodowego.

Strefa euro zmierza ku temu, co najgorsze, w obu światach – państwa członkowskie czują się zagrożone przez nieustanne rozszerzanie się kompetencji Unii, a jednocześnie poziom unijny pozostaje zbyt słaby i nietransparentny, by wywierać realny wpływ lub zdobyć społeczne poparcie. Lepszym rozwiązaniem byłoby odłożyć na bok etykietki i pomyśleć o wąskim zestawie kluczowych funkcji, które powinny być ściśle zintegrowane. Spójna unia bankowa miałaby sens, podobnie jak – z pewnymi zastrzeżeniami – unijne obligacje. Niemcy odrzucają ideę mutualizacji długu argumentując, że nawet rząd amerykański nie oczekuje, by rządy stanowe gwarantowały nawzajem swe długi.

A jednak Ameryka ma federalne obligacje, wspierane przez federalne podatki, które z kolei stanowią bezpieczne aktywa dla każdego banku. Amerykańskie stany bankrutują, podobnie jak wiele banków. Nazywajmy to, jak chcemy – integracją, centralizacją, federacją, konfederacją – ale naszym celem powinno być takie ustabilizowanie systemu, by źle zarządzane banki i państwa mogły bezpiecznie ogłaszać upadłość.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat