Marionetki w rękach socjalistycznych wrogów Orbána? Demonstracja przeciwko ustawie medialnej, 27 stycznia, Budapeszt

Społeczeństwo rozdarte

Co się dzieje w Budapeszcie? W czasie, gdy Europa zastanawia się, co robić z nacjonalistyczną polityką rządu Orbána, czeski tygodnik Respekt chce pomóc intelektualistom i dziennikarzom rozeznać się w sytuacji. Węgierskie społeczeństwo jest rozdarte między dwa nieprzejednane obozy, to wniosek z jego rozważań.

Opublikowano w dniu 1 lutego 2011 o 15:28
Marionetki w rękach socjalistycznych wrogów Orbána? Demonstracja przeciwko ustawie medialnej, 27 stycznia, Budapeszt

„Lud jako całość nie wypowiada się zazwyczaj, z jakich powodów głosował tak, a nie inaczej. Jest jednak jasne, że miał po uszy korupcji, ubóstwa i niespełnionych obietnic postkomunistycznych i liberalnych rządów. Wierzy Orbánowi, bo on ma wizję”, wywodzi politolog profesor András Lánczi.

Z okien jego biura o nowoczesnym wystroju, w zespole budynków Uniwersytetu Corvinusa w Budapeszcie, rozpościera się rozległy widok Dunaju. Jest naukowcem i odżegnuje się od wszelkiej stronniczości. A jednak uważa się go za jednego z czołowych intelektualistów Fideszu (liberalno-konserwatywnej partii Viktora Orbána). W trakcie rozmowy trzykrotnie dzwoni telefon. Za każdym razem są to prośby o wywiad dla zagranicznych telewizji. „To w związku z całym tym hałasem wokół ustawy o mediach”, usprawiedliwia się profesor. Ale krytyczne opinie z Brukseli i emocje, jakie ta ustawa wzbudziła w całej Europie, nie robią na nim wrażenia.

„Wszystko to po prostu dlatego, że Zachód nie ma zaufania do nowych członków Unii. Tak samo było w stosunku do Słowenii i Republiki Czeskiej, gdy przejmowały prezydencję. Natychmiast znajdowały się wtedy w ogniu wszelkiego rodzaju krytyk”, twierdzi Lánczi. Ale jak wobec tego wyjaśni, że najsilniejsze obawy i krytyczne oceny pochodzą również od pierwszoplanowych osobistości węgierskich?

Orbán daje nadzieję na zaprowadzenie porządku

Usłyszawszy pytanie ten pięćdziesięciolatek o pucołowatej twarzy, podnosi nagle głos: „Kim są ci krytycy? Paul Lendvai, który z Wiednia denuncjował ludzi komunistom węgierskim? György Konrád, który przedstawia się jako były dysydent, ale w latach 80. mógł bez przeszkód podróżować? Miklós Haraszti, który po prostu nienawidzi Orbána? Tego Orbána, którego reżim komunistyczny prześladował. Jednoznacznie świadczą o tym dokumenty archiwalne”.

Newsletter w języku polskim

Inne rozmowy są podobne. Pokazują, że osobiste pretensje do przeciwników politycznych, tak samo lewicowych, jak prawicowych, przenikają całą węgierską scenę polityczną.

Zdaniem Láncziego czynniki, które złożyły się na miażdżącego zwycięstwa Orbána, tkwią w historii Węgier. I tej najodleglejszej, i najnowszej. Przez ostatnie 80 lat Węgry doznały serii klęsk. Przede wszystkim dwie wojny światowe, później rok 1956 (budapeszteńskie powstanie przeciw Sowietom). Słynny „gulaszowy socjalizm” Jánosa Kádára pogrążył potem kraj w zadłużeniu, z którym państwo wciąż jeszcze się zmaga.

„Ludzie pragną się w końcu uwolnić z tej klatki”, zaznacza Lánczi. „Orbán daje im nadzieję na zaprowadzenie porządku i sprawiedliwości, nadzieję na silne państwo”. Oto dlaczego nowy rząd odrzucił ofertę pożyczki z Międzynarodowego Funduszu Walutowego i postanowił obłożyć wyższymi podatkami banki i przedsiębiorstwa. Szczególnie zagraniczne.

Polityczne uwarunkowania, historyczna szansa

Inna dzielnica Budapesztu, inny uniwersytet. Uniwersytet Europy Środkowej. Godny uwagi jest fakt, że János Kis, słynny dysydent i wpływowy intelektualista z „kręgów liberalnych” przyznaje czasem rację Láncziemu – swojemu przeciwnikowi ideologicznemu. Twierdzi, że obecna sytuacja „tłumaczy się przede wszystkim względami natury politycznej, a nie socjologicznej czy historycznej”.

Podstawowa przyczyna tkwi w słabości i skorumpowaniu lewicy (była u władzy w latach 2002–20l0). Właśnie to spowodowało jej „upadek moralny”. Orbán stał się główna postacią węgierskiego życia politycznego. Prawica poczuła, że z takim liderem ma historyczną szansę dokonać gruntownej przebudowy państwa.

O ile jednak dodatkowe opodatkowanie banków było ruchem popularnym, to już nie da się tego powiedzieć o nacjonalizacji funduszy emerytalnych i o ataku na Trybunał Konstytucyjny. A kiedy okaże się, że model gospodarczy Orbána nie funkcjonuje, premier będzie musiał stawić czoła poważnym trudnościom.

Medialna wojna dwudziestoletnia

Ze swoimi restauracjami, które wydają się być pogrążone we śnie i swoimi pustawymi ulicami Budapeszt może robić wrażenie prowincjonalnego miasteczka. Tym bardziej uderza żywiołowy, brutalny i pełen nienawiści charakter życia wirtualnego – życia mediów. Te prawicowe i te o orientacji liberalnej dzieli nieprzekraczalny mur. Dziennikarze nie rozmawiają ze sobą i nie czytują prasy swoich kolegów po fachu.

„Ta wojna trwa od 20 lat”, twierdzi Péter Csermely, redaktor naczelny Magyar Nemzet, największego dziennika prawicy węgierskiej. Opowiada, jak bezpodstawnie te środki masowego przekazu, które przejawiają tendencję liberalną, i w kraju, i za granicą, pokazują prawicę węgierską i rząd jako faszystów i antysemitów.

„Ale te media milczały w październiku 2006 r., gdy policjanci pałowali i maltretowali manifestantów w trakcie pamiętnego zgromadzenia przeciw ówczesnemu rządowi [w pięćdziesiątą rocznicę powstania 1956 policja zaatakowała uczestników zgromadzenia skrajnej prawicy, ale także manifestację pokojową]. I po tym wszystkim pan dziwi się jeszcze, że nowa ustawa o mediach wymusza równowagę?”.

Ustawa, którą uchwalił parlament pochodzący z wolnych wyborów

Czy jednak mimo wszystko nie jest zaskakujące, że gazeta Csermelyego broni tej ustawy w sytuacji, gdy przyznaje ona nowej Radzie Mediów (której pięciu członków zostało desygnowanych przez Fidesz) nieograniczoną władzę w wymierzaniu grzywien pieniężnych, gdy wprowadza także obowiązek rejestrowania mediów i rejestrację uzależnia od stanowiska tejże Rady. Czy środki przekazu bez względu na swoją orientację nie powinny we wspólnym interesie bronić możliwie najszerszej wolności słowa? Csermely postrzega problem tak oto: „Ta ustawa jest może surowa, ale uchwalił ją parlament pochodzący z wolnych wyborów”.

Jest coś znaczącego w tym, że siedziba redakcji największego dziennika lewicy Népszabadság mieści się dużo dalej, po drugiej stronie Dunaju. Austriacka ekipa telewizyjna wyszła właśnie z biura naczelnego gazety, Károly T. Vörösa. Zapraszając nowych gości, redaktor pospiesznie podsumowuje wywiad w płynnej niemczyźnie: „Jeśli społeczeństwo jest dziś podzielone, to w rezultacie polityki Orbána, opartej na nienawiści”. I za chwilę dorzuca: „Ale mówiąc miedzy nami, Węgrzy są narodem dość szczególnym. Mają poczucie, że od wieków żyli pod obcą dominacją – turecką, austriacką, potem rosyjską, a teraz, czyli już w 20 lat później, wciąż jeszcze nie zrozumieli, że są wolni. A poza tym nie lubią kapitalizmu. Dziś to wygląda tak, że cztery partie reprezentowane w parlamencie z różnych powodów deklarują się jako antykapitalistyczne”.

Początek stycznia. Népszabadság zapełnił całą swoją pierwszą kolumnę jednym tylko zdaniem – po węgiersku i we wszystkich oficjalnych językach europejskich: „Wolność prasy na Węgrzech dobiega końca”. Dziennik zamierza odwołać się do Trybunału Konstytucyjnego i ma nadzieję na wygraną. Ale Vörös nie oczekuje żadnego poparcia ze strony naczelnych redaktorów mediów prawicowych.

Widziane z Warszawy

Orbán to nie Łukaszenka

Histeria wokół działań Viktora Orbána narasta. Zarówno w Polsce, jak i w Europie. Emocje udzieliły się nawet liberalnemu intelektualiście bułgarskiemu Ivanowi Krastevowi. Stwierdził on niedawno, iż premier Węgier narusza główne filary liberalnej demokracji. Nie ma znaczenia to, że Orbán obniża węgierskim obywatelom podatki do 16 procent, a małym firmom do 10 procent. Według liberalnych publicystów to nie jest oznaka liberalizmu. Małych firm promować nie należy. Zwykłym obywatelom i małym przedsiębiorcom trzeba podnosić podatki, a wielkim firmom je obniżać. To jest dzisiejszy europejski liberalizm. Orbán dokonał wyboru. Postąpił jak rasowy polityk. Gdy kasa państwa okazała się pusta, musiał szukać pieniędzy. I je znalazł. Wszak polityk jest od tego, by dokonywać wyborów i podejmować decyzje. O to mamy pretensje do rządów Grecji, Hiszpanii czy Portugalii – że zamiast odważnych kroków robili księgowe szacher-macher. Dzisiaj łoży na nich cała Europa – i to ma być zgodne z zasadami liberalizmu. Sam słyszałem, jak szef Komisji Europejskiej José Manuel Barroso w stolicy Węgier mówił, że Unia musi poważnie rozważyć wprowadzenie podatku bankowego, by zwalczać skutki kryzysu. Orbán już ostro zwalcza skutki kryzysu, ale za swoje działania dorobił się łatki enfant terrible europejskiej polityki. Jeśli jednak ktoś porównuje dziś Orbána do Putina czy Aleksandra Łukaszenki, który nasyła na demonstrantów uzbrojone po zęby oddziały milicji i wsadza do więzień opozycjonistów, to albo pozbawiony jest elementarnej wiedzy i zdolności do samodzielnego myślenia, albo ma po prostu złą wolę. Fragmenty artykułu Igora Janke w Rzeczpospolitej

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat