Sven Krüger

Mój sąsiad, nazista

W Meklemburgii-Pomorzu Przednim na północy Niemiec neonaziści podporządkowali sobie całe wsie i miasteczka. Kiedy pewne małżeństwo postanowiło dać im odpór, szybko okazało się, że czeka ich samotna walka.

Opublikowano w dniu 15 lutego 2011 o 15:58
recherche-nord  | Sven Krüger

Dla Lohmeyerów z miejscowości Jamel ubiegły tydzień należał do całkiem udanych. W niedzielę policyjny oddział do zadań specjalnych wkroczył na teren przyległej posesji i aresztował ich krnąbrnego sąsiada. We wtorek znikła brązowa tabliczka przy wjeździe do wsi, na której widniał napis:

„Wspólnota Jamel: wolna – socjalna – narodowa”, tak by przyjezdni od razu wiedzieli, kto tu rządzi. Urząd ds. Porządku i Bezpieczeństwa Publicznego nakazał także, by zdemontowano drogowskaz do oddalonego o ponad 800 km miasteczka Braunau am Inn, gdzie urodził się Adolf Hitler.

Na pierwszy rzut oka Jamel wygląda teraz jak zwykła wioska w Meklemburgii, a nie jak bastion nazistów, a nim jest naprawdę. Na tę zwykłość dali się nabrać sześć lat temu Horst i Birgit Lohmeyerowie – muzyk i pisarka, którzy sprowadzili się tu z Hamburga.

I wtedy nie przyszłoby im do głowy, że za swą wzorową postawę obywatelską otrzymają kiedyś zaproszenie do Berlina na przyjęcie noworoczne organizowane przez prezydenta Niemiec Christiana Wulffa, a ich skrzynki będą pękać od e-maili z Niemiec i z całego świata od ludzi chcących im dodać otuchy.

Newsletter w języku polskim

Facet od brudnej roboty

Wioska Jamel, gdzie się osiedlili, ukryta gdzieś między Wismarem i Grevesmühlen, miała być dla nich oazą spokoju i wytchnienia. Okazała się jednak miejscem, gdzie nie obowiązują zasady demokracji.

Celem obławy policyjnej po raz kolejny był trzydziestosześcioletni Sven Krüger, karany dwunastokrotnie starosta powiatu reprezentujący Narodowodemokratyczną Partię Niemiec (NPD), który właśnie w Jamel i okolicy stworzył sobie małe, brunatne królestwo.

Slogan reklamowy jego firmy rozbiórkowej z siedzibą w pobliskim Grevesmühlen brzmi „Chłopcy od brudnej roboty”.Krüger ma opinię człowieka agresywnego i porywczego, dlatego kto może, schodzi mu z drogi.

Obecnie przebywa w areszcie śledczym, pod zarzutem trudnienia się paserstwem i naruszenia przepisów ustawy o kontroli broni wojennej. Wystarczy spojrzeć na budynek w Grevesmühlen, gdzie swą centralę ma NPD, jego wygląd mówi bardzo wiele na temat światopoglądu spotykających się tutaj ludzi.

Posiadłość otoczona jest drewnianym ogrodzeniem i drutem kolczastym, nad całością góruje strażnica wyposażona w silne reflektory. Gdy w pobliżu przypadkiem zjawi się przechodzień, powita go wściekłe ujadanie psów. Biuro NPD przypomina obóz koncentracyjny – i to nie przypadek, podobno o to chodziło, by przypominał.

Wieść o tym, że Krüger przez pewien czas pozostanie za kratkami, Lohmeyerowie przyjmują z satysfakcją, ale i ze strachem. Obawiają się bowiem zemsty sąsiada oraz jego kompanów.

„Ubzdurało im się, że wieś należy do nich”, mówi Birgit Lohmeyer, która już raz znalazła martwego szczura w skrzynce na listy. O tym incydencie wspomina mimochodem, podobnie jak o ćwiczeniach strzelniczych w pobliskim lesie.

Jej zdaniem najgorsze są popijawy urządzane przez skrajnych prawicowców w samym środku wioski. Pijani w sztok mężczyźni do późnej nocy śpiewają przy ognisku faszystowskie pieśni. Latem, kiedy Krüger się żenił, na wesele zjechały setki neonazistów.

Życie w strachu

Prawicowy ekstremizm pleni się nie tylko w Jamel. Neonaziści sterroryzowali też podobno mieszkańców dwóch okolicznych wsi. Problemem jest to, że nikt nie chce o tym rozmawiać, nawet przewodniczący rady gminy.

„Wielu ludzi wyznaje tutaj pogląd, że jeśli ktoś za bardzo wychyli się przez okno, nie powinien się dziwić, że wypadł”, mówi Horst Lohmeyer, opisując atmosferę panującą w okolicy.

W 2007 r., gdy w jednej z gazet ukazał się alarmujący reportaż z brunatnego Jamel, Lohmeyerowie postanowili jednak przerwać milczenie. „Nie wszyscy w naszej wiosce są neonazistami”, oświadczyli, a wtedy nieliczni sąsiedzi, którzy nie należeli do świty Krügera, zerwali z nimi kontakty.

Poczucie osamotnienia nie jest także obce Dieterowi Maßmannowi, burmistrzowi Hoppenrade, położonej sto kilometrów stąd na wschód. W grudniu ubiegłego roku rozwścieczeni neonaziści chcieli pobić jego kolegę z sąsiedniej gminy.

Odmówił on bowiem wydania zaświadczenia, że prezydent Niemiec zostanie honorowym ojcem chrzestnym siódmego dziecka rodziców sympatyzujących ze skrajną prawicą [w Republice Federalnej przywilej ten przysługuje dzieciom z rodzin wielodzietnych – przyp. tłum.], a także wstrzymał wypłatę becikowego w wysokości 500 euro.

Od tego czasu burmistrz znajduje się pod ochroną policji. „Prawicowi ekstremiści są tutaj tak pewni siebie, ponieważ na wyższych szczeblach brak woli politycznej, by się z nimi uporać”, tłumaczy Maßmann. „Tymczasem od nas w gminach wymaga się odwagi cywilnej”.

Z opowieści Maßmanna wyłania się bardzo osobliwy obraz tego, co się dzieje w Meklemburgii. Wielodzietna rodzina, której odmówiono zasiłku, należy do wspólnoty Artamanów – rolników wyznających ideologię „krwi i ziemi”, popularną za czasów III Rzeszy.

Pokojowo nastawieni faszyści

Społeczność ta osiedliła się na tych terenach po upadku muru berlińskiego i uważa się za spadkobierców ruchu wspólnot rolniczych z lat 20., do którego należeli m.in. Reichsführer SS Heinrich Himmler czy późniejszy komendant obozu w Auschwitz Rudolf Höß.

Na zewnątrz Artamani sprawiają wrażenie ludzi pokojowo nastawionych do świata. Żyją w wielodzietnych rodzinach, zajmują się ekologicznym rolnictwem, protestują przeciwko inżynierii genetycznej – i popierają NPD, z której to w landtagu Meklemburgii-Pomorza Przedniego zasiada obecnie sześciu posłów.

W 2009 r. w jednym z przedszkoli w Hoppenrade doszło do skandalu – dzieci z artamańskiej rodziny śpiewały piosenki faszystowskie, których nauczyły się najprawdopodobniej na obozie wakacyjnym.

Artamani są wykształceni i działają bardzo sprytnie. „Starają się zaistnieć w świadomości publicznej za pośrednictwem różnego rodzaju stowarzyszeń oraz działalności w ochotniczej straży pożarnej”, mówi Maßmann.

Dwa razy do roku Federalny Urząd Ochrony Konstytucji organizuje szkolenia dla radnych gmin, ale poza tym nie otrzymują oni większego wsparcia z zewnątrz.

Latem każdego roku Lohmeyerowie organizują festiwal, aby pokazać, że nie całą wioskę wzięli w posiadanie naziści. Na pytanie, czego by sobie najbardziej życzyli, odpowiadają zgodnie – delegalizacji NPD. Tylko w ten sposób można pozbawić tych ludzi struktur organizacyjnych.

Tego samego zdania jest Dieter Maßmann z Hoppenrade. Cała trójka nie robi sobie jednak większych nadziei na wznowienie postępowania o wyjęcie partii spod prawa. Tak długo, jak Berlin widzi w neonazistach problem Niemiec Wschodnich, nie ma co liczyć na poprawę sytuacji.

Lohmeyerowie już dziś zapowiadają, że kolejny koncert przeciwko skrajnej prawicy odbędzie się w sierpniu. „Ludzie nas tutaj potrzebują”, twierdzi Birgit. Z tego względu małżeństwo artystów postanowiło zostać we wsi, szczególnie teraz, gdy zewsząd docierają słowa otuchy.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat