Na światowej scenie: przygotowania do „zdjęcia rodzinnego" przywódców UE.

Czy jest tu jakiś przywódca?

W obliczu klęski euro europejscy przywódcy wydają się w najlepszym wypadku sparaliżowani, w najgorszym zaś – zgoła nieodpowiedzialni. A przecież powaga sytuacji wymaga liderów zdolnych wziąć sprawy w swoje ręce, a nie płynąć z prądem.

Opublikowano w dniu 8 sierpnia 2011 o 16:03
Na światowej scenie: przygotowania do „zdjęcia rodzinnego" przywódców UE.

Podnosi się głos: obecny kryzys to odpowiedni moment dla pojawienia się prawdziwych przywódców. Ale jeżeli potrzebujemy dzisiaj kogoś, kto stanąłby na czele, to dokąd ma nas poprowadzić i za czyją zgodą? W obliczu finansowej apokalipsy na pytania takie coraz trudniej odpowiedzieć. A to, że się je stawia, kłóci się z podstawową obietnicą demokracji – jutro może być lepsze niż dzisiaj. Być może nie zawsze jest to prawda.

Pomimo różnic kapitalistów, socjalistów, liberałów i konserwatystów jednoczy wspólna idea. Założenie, że rozwojem cywilizacyjnym rządzi zasada linearnego postępu, to wiara, rzadko wypowiadana, ponieważ również rzadko kwestionowana. Tak więc sytuacja może się tylko polepszyć albo – jeżeli zdaje się nie polepszać – to może się polepszyć przy odpowiedniej polityce.

Dla tego rodzaju myślenia zmiana na gorsze to krok wstecz, powód, by potępić daną partię czy koalicję za prowadzenie złej polityki i wybrać inną, która zaproponuje alternatywne rozwiązania. Wkrótce wszystko wróci do normy. Rozwiążemy problem, być może spróbujemy nowego kursu – i wrócimy na ścieżkę wzrostu.

Przez kilka stuleci Zachód miał – przeważnie – rację zakładając, że ta reguła działa. Może wciąż mieć rację, przyjmując takie założenie. Nauka i technologia robią wielkie postępy. Bogaci tego świata mogą liczyć na życie dłuższe niż kiedykolwiek w przeszłości. Życie dla większości ludzi jest przyjemne.

Newsletter w języku polskim

Czy jesteśmy skazani na stopniowy upadek?

Ale być może za faktem, że europejska elita wyleguje się gnuśnie na wakacjach, podczas gdy wokół dzieje się tyle niedobrego, kryje się straszliwa ewentualność. Być może żaden szczyt grupy G7, żadne telekonferencje na najwyższym szczeblu, żadne błyskotliwe przemówienie Baracka Obamy, żaden pogodny spokój premiera Camerona, choćby miał go nie wiem jak dużo, nie są w stanie przełamać panującego impasu. Groźba kryzysu finansowego nie polega na tym, że wymaga on serii trudnych decyzji politycznych, które, jeżeli zostaną skutecznie wprowadzone w życie, skierują światową gospodarkę z powrotem na ścieżkę wzrostu. Polega na tym, że wszelkie majstrowanie odroczy jedynie wyrok, którego sentencja brzmi: „stopniowy upadek”.

Czego oczekujemy od naszych ministrów, gdy wrócą już do pracy po wakacjach? By zażegnali kryzys finansowy, oczywiście. Ale jak? Podwyższyć podatki czy je obniżyć? Ordynować kolejne oszczędności czy zwiększać wydatki na inwestycje? Pozwolić na to, by powstały Stany Zjednoczone Europy z jednym rządem i jednym długiem czy porzucić wspólną walutę? Przypodobać się rynkom czy sprzeciwiać się im? Tego oczywiście nikt nie wie, ale najgorsze jest co innego: żadna z proponowanych strategii nie jest całkowicie przekonywająca, nawet dla tych, którzy je wymyślili. Panuje ogłuszający brak dobrych pomysłów, nikt nie woła: „jak to jak? no przecież tak!”. Stąd ta przerażająca cisza.

Wczoraj europejscy przywódcy naradzali się; dzisiaj może kupią trochę włoskich obligacji i w ten sposób uspokoją na chwilę rynki; niewielu jednak sądzi, że da to coś więcej, niż pozwoli przetrwać do następnej katastrofy. Chcemy rządu i potrzebujemy rządu, ale być może mylimy się, mając nadzieję, że rząd zawsze będzie w stanie nas ochronić.

A jednak jest zupełnym zaprzeczeniem istoty pracy polityka obiecywać wyborcom gorsze jutro. Demokracja polega na istnieniu konkurujących ze sobą zestawów pozytywnych możliwości. Kiedy przyszli historycy badać będą dzisiejsze czasy, uderzy ich zupełny brak politycznych bohaterów. Wydaje się, że nikt – nawet Obama, który jest najbliższy pozycji kogoś, kogo moglibyśmy nazwać przywódcą światowym – nie jest w stanie zamienić obecnej katastrofy w obietnicę zmiany na lepsze.

Brakuje przywództwa: nie tyle ludzi, co pomysłów

Zostali nam politycy, którzy przekonali samych siebie, że nie są w stanie zrobić nic znaczącego, by uchronić swych obywateli przed kryzysem. „Rynki narobiły kłopotów. Teraz rynki muszą to naprawić”, stwierdziło w piątek wieczorem biuro Angeli Merkel. I tyle ze strony jedynej osoby w Europie mającej dość gotówki, by zareagować.

Możecie nazwać to skandalem i stwierdzić, że europejskie struktury załamały się - i będziecie mieć rację. Możecie również nazwać rynki okrutnymi i nieodpowiedzialnymi, i to też będzie prawda. Lecz zaradzenie obecnemu kryzysowi wymaga posunięć, które będą niepopularne: wyższe podatki, niższe wydatki. Kontrolowane zubożenie ludzi wychowanych w wierze, że będzie coraz lepiej. Nic dziwnego, że politycy się boją.

Pięć wieków temu europejscy protestanci i katolicy próbowali określić drogę do zbawienia – ale i jedni, i drudzy sądzili, że ją znają. Dwieście lat temu, w długim cieniu francuskiej rewolucji, konserwatyści i radykałowie walczyli o władzę nad przyszłością, sądząc, że będą w stanie uczynić ją lepszą. W ostatnim stuleciu kibice wolnego rynku spierali się z apostołami marksizmu. I ci, i tamci uważali, że posiadają receptę na istniejące bolączki. Kryzysy, w obliczu których stoimy latem 2011 r., są nie mniej dotkliwe czy niepokojące, ale brakuje przywództwa, w sensie nie tyle ludzi, co pomysłów. Najlepszym, jak powiedział Yeats, brakuje wszelkiego przekonania.

Trybuna

Oddajcie Clintona, Blaira i Kohla!

„Po wielkiej recesji w latach 2008–2009 od zachodnich liderów powinniśmy oczekiwać dwóch rzeczy”, pisze Alberto Alesina w Corriere della Sera:„Po pierwsze, że uznają powagę sytuacji oraz że wykażą wolę i umiejętność rozwiązywania problemów natychmiast, a nie z opóźnieniem. Po drugie, będą potrafili odłożyć na bok różnice oraz jednostkowe interesy w imię wspólnej sprawy. W obu tych kwestiach zachodnia klasa polityczna poniosła jednak porażkę i tym samym przejdzie do historii jako jedna z najgorszych po wojnie.

Włoski liberalny ekonomista wytyka europejskiej i amerykańskiej klasie politycznej „uderzający brak stanowiska wobec tego, co ma mieć miejsce w dłuższej perspektywie”:

rok temu w Europie należało podjąć zdecydowane kroki, aby rozwiązać grecki kryzys, bądź poprzez bankructwo lub ratowanie tego kraju. Tymczasem tak zwani europejscy liderzy wdali się debaty, które nic nie dały, a doprowadziły jedynie do chaosu na rynkach. Prawdziwy kryzys podatkowy wynika bowiem z szybkiego starzenia się społeczeństw. A czy politycy o tym mówią? Oczywiście, że nie – to może ich zbyt drogo kosztować, bo to seniorzy są głównymi potencjalnymi wyborcami, podczas gdy przyszłe pokolenia do urn nie chodzą, co sprawia, że nie liczą się dla tych średniego pokroju liderów, którzy przejdą do historii jako ci, co nie byli w stanie rozwiązać problemów zbyt dla nich poważnych i złożonych. W Europie liderzy zagrożonych krajów nie zdobyli się na nic lepszego niż oskarżanie Niemców, aby odwrócić uwagę od własnych niedomagań. Tak właśnie postąpili Francuzi, ale ich dług publiczny jest tak wysoki, że prędzej czy później rynki zdadzą sobie z tego sprawę. Kanclerz Niemiec Angela Merkel udowodniła, że ma niewielkie rozeznanie w rynkach finansowych, a jej nieskoordynowane reakcje nic nie dały.

Wreszcie, jak podsumowuje Alesina, „oddajcie nam De Gasperiego, Thatcher, Reagana, Clintona, Blaira i Kohla, zanim nie będzie za późno”.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat