W sidłach lobbystów

Opublikowano w dniu 15 lutego 2013 o 09:50

Wyemitowany 12 lutego przez kanał Arte film dokumentalny „Brukselski biznes” pokazuje skryty świat lobbingu, obecny za zamkniętymi drzwiami europejskich instytucji i ujawnia wpływ rozmaitych grup interesów na decyzje dotyczące codziennego życia milionów Europejczyków.
Współautor filmu, Friedrich Moser, opowiada w wywiadzie dla Presseurop o tym, skąd w ogóle wziął się pomysł zrobienia filmu na tak drażliwy temat, jak udało mu się przekonać lobbystów, by w nim wystąpili, i jak wyobraża sobie przyszłość Europy.

Presseurop: Dlaczego postanowił pan zrobić film o brukselskich lobbystach?

Friedrich Moser: To długa historia. Mój pierwszy dokument, z 2001 r., dotyczył językowej różnorodności Europy. Dwa miesiące po tym, jak skończyłem nad nim pracować, zgłosił się do mnie Europejski Instytut Szkoleniowy, który jest bardzo dobrze znany w Brukseli, ale poza nią nikt o nim nie słyszał. Zapraszali mnie na weekendowy kurs w Brukseli wyjaśniający, jak działają instytucje europejskie. Koszt – 1750 euro plus VAT. Pomyślałem, że to bardzo wysoka cena i żerowanie na ludzkiej niewiedzy i potrzebie informacji.
Z czasem jednak zmieniłem nieco zdanie. Przyszło mi do głowy, że być może instytucje unijne są naprawdę tak skomplikowane, że dla ich zrozumienia niezbędne są tego rodzaju kosztowne kursy. Od tego momentu chciałem zrobić o tym film. Istniały jednak trzy zasadnicze przeszkody: 1. nie miałem dostępu do zainteresowanych osób; 2. nie miałem scenariusza; 3. nie miałem pojęcia, jak cały ten system działa. Skontaktowałem się więc z przyszłym współautorem filmu, Mathieu Lietaertem, socjologiem, którego głównym obszarem zainteresowania jest właśnie brukselski lobbing. Dzięki jego wiedzy i kontaktom udało mi się spotkać z ludźmi, którzy występują w filmie. To był 2008 r.

Co takiego ciekawego jest w lobbingu?

Zaintrygował mnie fakt, że na poziomie krajowym wszyscy wiemy, kto stoi za polityką, kto jest wpływowy – głównie przemysł i związki zawodowe. Jednak na poziomie unijnym panuje w tym względzie zupełna nieprzejrzystość i to skłoniło mnie, by poobserwować to, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami, i kim są ludzie krążący wokół unijnych instytucji. Czym są think tanki. W USA jest to wiedza powszechna, ale nie w Europie.

W twoim filmie występują dwie osoby z samych szczytów „brukselskiego biznesu”: szef Europejskiego Okrągłego Stołu Przemysłowców (ERT) Keith Richardson i lobbysta Pascal Kerneis z Europejskiego Forum Usługowego (ESF). Jak udało ci się skłonić ich do pojawienia się przed kamerą?

Było to w gruncie rzeczy całkiem łatwe, ponieważ od samego początku mówiliśmy bardzo jasno, że chcemy przedstawić sprawę z dwóch punktów widzenia, tych, którzy monitorują lobbing, i samych lobbystów. Pascal Kerneis poskarżył się Matthieu, gdy ten zbierał materiały do filmu, że lobbyści mają kiepski wizerunek. Ich praca – zupełnie zwyczajna – postrzegana jest często jako rodzaj prostytucji. Postanowił więc skorzystać z okazji i wystąpić w filmie, by wyjaśnić, czym jest lobbing, jak działają lobbyści, jak myślą, jakie są ich strategie. A także po to, by wydobyć z ich z szarej strefy anonimowości i nieprzejrzystości, w jakiej się ich zwykle sytuuje – by dać im ludzką twarz.

Newsletter w języku polskim

Co pan sądzi o lobbingu?

Uważamy, że lobbing jest niezbędnym elementem funkcjonowania demokracji, ponieważ istnieje wiele interesów, które muszą być wzięte pod uwagę. Jeżeli jednak nie ureguluje się lobbingu prawnie, jeżeli nie ma jasnych reguł, przejrzystości, gry fair, to wynik polityki będzie w ogromnym stopniu zależny od lobbingu. Ten właśnie problem mamy dzisiaj w Europie – lobbing nie jest przejrzysty, a gra nie jest fair.
Nie jest fair, ponieważ lobbystów przemysłowych jest w Brukseli pięćdziesiąt razy więcej niż organizacji konsumenckich, inaczej niż na poziomie krajowym. Tam związki zawodowe i wielki przemysł znajdują się na jednym poziomie i są tak samo traktowane przez państwo. Czasem wygrywają ci, czasem tamci, ale generalnie ich wpływ jest taki sam.
W Brukseli jest inaczej, tutaj biznes przeważa. W kwestiach legislacyjnych i regulacyjnych Komisji Europejskiej doradza około tysiąca grup eksperckich! Zdecydowana większość z nich związana jest z biznesem i reprezentuje jego interesy. Uważamy, że trzeba słuchać biznesu, ale organizacje konsumenckie, społeczeństwo obywatelskie, też muszą być wysłuchane. Obie strony muszą być traktowane w równy sposób.

Czy istnieje dzisiaj równowaga pomiędzy biznesem a społeczeństwem obywatelskim?

Zdecydowanie nie. Weźmy na przykład pokazaną w filmie grupę ekspercką pod przewodnictwem byłego szefa MFW Jacquesa de Larosière [jednym z jej członków jest Leszek Balcerowicz – przyp. tłum.]. Doradzała ona Komisji w sprawie regulacji rynku finansowego po wybuchu kryzysu bankowego w 2008 r. Tych ośmiu ekspertów było osobiście związanych z tymi, którzy kryzys wywołali, albo nawoływali do deregulacji rynku finansowego. To spore osiągnięcie – na kontynencie zamieszkanym przez pół miliarda ludzi znaleźć ośmiu, którzy nie powinni doradzać w kwestii nadzoru nad sektorem finansowym.

Czy według pana instytucje unijne są demokratyczne?

Są. Ale w porównaniu z krajami członkowskimi istnieje tu deficyt demokracji. Po pierwsze dlatego, że w krajach członkowskich od samego początku w procesie legislacyjnym uczestniczy parlament. To oznacza publiczną debatę. W Brukseli tego nie ma. Dlatego domagamy się, by Parlament Europejski mógł zgłaszać inicjatywy ustawodawcze. Będzie to z korzyścią dla obu stron, bo dzisiaj Parlament może tylko blokować propozycje Komisji albo Rady.
Po drugie, publiczna debata na tematy europejskie jest słaba, ponieważ nie zajmują się tym media. Tymczasem w sytuacji, gdzie 80 procent przepisów regulujących nasze codzienne życie, ma swe źródło w Brukseli, sprawy te powinny być traktowane jako polityka wewnętrzna. Media prezentują je jednak jako część polityki zagranicznej albo mówią: „Sprawy europejskie są tak skomplikowane, że ludzie nie chcą o tym słuchać”. W efekcie opinia publiczna nie wie, co dzieje się w Brukseli.

Z tego, co oglądamy w filmie, wynika, że europejski wspólny rynek został zaprojektowany zgodnie z życzeniami lobby przemysłowego i wprowadzony przez komisję Delorsa (1985–1995) bez pytania Europejczyków o zdanie. Czy ma pan wrażenie, że opinia publiczna w ogóle nie uczestniczyła w tym procesie?

Oczywiście przemysł nie podyktował dosłownie regulacji tworzących jednolity rynek, ale można powiedzieć, że zostały one skopiowane przez Komisję. Jednolity rynek to dobra rzecz, ale niekompletna, brakuje na przykład jednolitych przepisów podatkowych. Tak naprawdę wspólny rynek utworzono w połowie lat 80. po to, by zbudować „europejskich czempionów” – wielkie grupy przemysłowe zdolne konkurować z korporacjami amerykańskimi i japońskimi.
To pozwoliło ocalić w Europie wiele tysięcy miejsc pracy. Zarazem jednak doprowadziło do nierównej konkurencji pomiędzy owymi czempionami a firmami małymi i średnimi, zwłaszcza w dziedzinie finansowania i podatków, gdzie korporacje mogą sobie rekompensować straty w jednym kraju zyskami w innym i wybierać najkorzystniejszy system podatkowy, małe i średnie przedsiębiorstwa zaś nie mają takiej możliwości.

Czy zauważa pan w instytucjach europejskich jakąś ewolucję ku demokracji?

Od wejścia w życie traktatu lizbońskiego mamy do czynienia z przesuwaniem się władzy z Komisji do Parlamentu. Zarazem jednak wiele prerogatyw zastrzeżonych wcześniej dla państw członkowskich dzisiaj należy do Brukseli. Komisja wciąż jest zatem najważniejszym graczem. Jednak jej członkowie nie pochodzą z wyboru – podobnie jak stały przewodniczący Rady Europejskiej. Uważam, że mieliby większą legitymację, gdyby musieli przejść test wyborczy. To zrównoważyłoby też wpływ państw członkowskich.

Czy zobaczywszy Europę od środka, wciąż pan w nią wierzy?

Oczywiście, że tak. Nigdy nie zrobiłbym tego filmu, gdybym nie był zagorzałym euroentuzjastą, i to samo odnosi się do Matthieu. Jestem Austriakiem i mieszkałem w kilku krajach europejskich. Byłem studentem Erasmusa w Hiszpanii. Dwanaście lat mieszkałem we Włoszech i dzisiaj kursuję między Austrią, Niemcami i Włochami nie musząc wymieniać walut. To jest osiągnięcie.
Ufam europejskim instytucjom, muszą jednak zostać przebudowane, by uwzględnić przyznane im prerogatywy. Innymi słowy powinny zostać zdemokratyzowane. Czy chciałbym, żeby Unia przestała istnieć? Z pewnością nie. Wierzę w głębszą integrację.

Rozmawiał Gian Paolo Accardo

Kategorie
Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!